Wygląd: [x]
Imię i nazwisko: Anna Skye Branwen
Wiek: 24
Płeć: kobieta
Odpowiednik: Hannah Reid (London Grammar)
DOB: 7 czerwca 1991
Zawód: tłumacz przysięgły, ubiega się o pozycję w radiu, dorabia w kwiaciarni
Orientacja: biseksualna
Partnerstwo: nie szuka aktywnie związku, ale chętnie kogoś pozna.
Charakter: Anna nie należy do osób porywczych czy wylewnych. Ma w sobie sporo pozytywnej energii, uzewnętrznia ją jednak poprzez zwyczajną życzliwość wobec ludzi, zamiast prowadzić aktywny tryb życia i podtrzymywać szeroki krąg znajomości. Bywa naiwna. Obdarza każdego pewną dozą zaufania, jednak życie nauczyło ją być gotową na rozczarowanie - mawia, że ma "miękkie serce i twardą dupę". Jest spostrzegawcza, uważnie obserwuje zachowania ludzi wokół siebie i na podstawie tych obserwacji dobiera przyjaciół. Oszczędnie okazuje emocje i nie robi tego bez potrzeby. Jest szczera, jednak nie waha się kłamać, kiedy jej to na rękę, i robi to przekonywająco. Ma słomiany zapał do rzeczy i potrafi z przekory zawalić termin, jeśli ktoś zbyt natarczywie ją pogania do pracy, ale pracuje nad swoją systematycznością. Stara się być uczciwa i traktować każdego z szacunkiem. Ma duże poczucie humoru, bawi ją wiele rzeczy i podchodzi do życia ze zdrowym dystansem. Cierpi na synestezję - dźwięki, słowa i znaki mają dla niej kolory, przez co w głośnym otoczeniu często wydaje się być lekko oderwana od rzeczywistości. Uwielbia jednak chodzić na koncerty i słuchać muzyki.
Aparycja: jej ubiór odzwierciedla jej nastrój. Chętnie podkreśla swoje atuty - zgrabną talię kształtne biodra, maskuje zaś zbyt obszerne uda i ramiona. Często nosi wygodne spódnice i jasne kolory, ale nie stroni od spodni, ciężkich butów i bluz z kapturem. Czasem dla draki wiąże bandaż na piersiach i ubiera się po męsku, lubi też jednak założyć ładną kieckę, pomalować usta na czerwono i wymaszerować na miasto w obcasach i perłowych kolczykach. Na lewym boku, na wysokości piersi, ma wytatuowaną srokę, na lewym nadgarstku białą wilczą łapę. Mówi spokojnie, melodyjnie i lubi używać niecodziennych słów, choć robi to rzadko; kiedy jest podekscytowana, unosi dłonie i nimi żywo gestykuluje, mówi szybko, zaczyna się powtarzać i tracić płynność mowy. Nie znosi wstawać na konkretną godzinę i często się nie wysypia, co odbija się na jej wyglądzie - ma wtedy oklapłe włosy, cienie pod oczami i porusza się bez swojej zwykłej gracji.
Rodzina: matka Matilde, młodsza siostra Kitty, ojciec Aiden
Historia: Urodziła się w Devalls, jej rodzice byli imigrantami z Wielkiej Brytanii, którzy poznali się w Stanach. Gdy miała sześć lat, przenieśli się z powrotem na Wyspy, gdzie uczyła się aż do A-levels. Na rok przed rozpoczęciem studiów poznała sześć lat starszą Alice, z którą nawiązała romans. Starsza dziewczyna nauczyła ją wiele o życiu, seksie i kobietach. Anna była gotowa porzucić marzenia o studiach w Ameryce dla ukochanej, jednak gdy na randce po zdaniu wszystkich egzaminów ta zaprosiła ją do trójkąta ze swoim narzeczonym, poczuła się głęboko zraniona faktem, że Alice nie odwzajemnia jej oddania. W akcie złości zerwała z nią wszelki kontakt i wyjechała na pierwszy zagraniczny uniwersytet, jaki przyjął jej podanie, i tak wylądowała w Danii na filmoznawstwie. Wróciła zaledwie po semestrze, pogodziła się z Alice i przez pół roku pracowała w hotelu w Londynie, by zarobić na realizację swoich pierwotnych planów i uczyła się języków, do których zawsze miała smykałkę. Ukończyła translatorykę w Birmingham, gdzie otwarła się na ludzi i zaangażowała w radiu studenckim. Z tytułem MA przyjechała do Devalls, chcąc zobaczyć, jak bardzo zmieniło się miasto jej dzieciństwa.
Zainteresowania: filmy, muzyka, książki, seriale... szeroko pojęta kultura współczesna. Przez kilka lat zajmowała się cosplay. Anna lubi się ruszać, próbowała wielu sportów - od żeglarstwa i windsurfingu, przez jazdę konną, po capoeirę. Marzy o zdobyciu licencji pilota i rejsie żaglowcem przez Atlantyk. Podróżuje, gdy tylko ją na to stać. Chętnie gra w gry komputerowe, co kilka lat planuje kolejny tatuaż. Jej sroka jest jej własnym projektem. W wolnych chwilach ima się prawie każdej formy sztuki, od fotografii po literaturę; chciałaby wydać książkę.
Towarzysz: brak. Nie stać jej na utrzymanie pupila, dokarmia jednak kota, który błąka się w okolicy jej mieszkania. Uwielbia duże psy.
Inne zdjęcia:
Fundusze: $100
Upomnienia: brak
Autor: Tirrathee
Z zatroskaniem przeglądam rachunki. Mieszkam tu zaledwie od miesiąca, a już się wpędzam w długi. Długie, gorące prysznice i pizza częściej niż raz w tygodniu to luksusy, które będę musiała odstawić na tłustsze lata, jeśli nie chcę stracić dachu nad głową. Z ciężkim sercem wysyłam wszystkie konieczne przelewy i sprawdzam stan konta. Nieźle, choć jeśli zapłata za ostatni przekład nie przyjdzie w ciągu tygodnia, będę musiała się żywić magią w powietrzu i pierdnięciami jednorożców. Porządkuję papiery, którymi Ameryka upomina się o moje pieniądze, po czym odstawiam segregator na jego miejsce na półce i zamykam laptopa. Jest jedenasta przed południem, moja kawa ostygła już do temperatury, w której da się ją wypić. Siadam na szerokim parapecie okna starej kamienicy i patrzę na dziedziniec. Kilkoro studentów spieszy na zajęcia na pobliskim kampusie. Miejsce, gdzie się wprowadziłam, byłoby idealne dla kogoś z nich - w pół drogi między centrum miasta a uczelnią, blisko małego sklepu spożywczego i apteki, z niedużym parkingiem na tyłach. Rok akademicki niedługo się kończy, ale z doświadczenia wiem, że nawet teraz znalazłabym chętnego na wynajęcie drugiego pokoju, trochę mniejszego niż ten, w którym ja się skromnie urządziłam. Pomysł ogłoszenia podoba mi się coraz bardziej - opłaty zmniejszyłyby się drastycznie, gdybym je z kimś dzieliła. Poza tym fajnie byłoby mieć się do kogo odezwać od czasu do czasu... Zerkam na zegarek. Mam dziś dzień wolny w kwiaciarni, więc mogę nadgonić trochę z pracą nad zleconymi tłumaczeniami. Siadam przy dużym stole z jasnego drewna, które służy mi za biurko, i otwieram ponownie laptopa. Rzęzi, budząc się do życia, jakby zgłaszał pretensje do świata o to, że ma pięć lat i zbyt głośny wentylator, i zanim nadaje się do pracy, idę nalać sobie kolejny kubek kawy.
Piętnaście minut później ładuję ogłoszenie na craigslist. Kilka zdjęć ukazuje jasne, niedawno remontowane wnętrze z łukowatymi oknami i starą, ciemną, drewnianą podłogą, niedużą kuchnię, łazienkę, pokój dzienny z dużą kanapą i moimi nierozpakowanymi rzeczami oraz pusty pokój czekający na lokatora. Najwyżej odmówię, jeśli zgłosi się ktoś, z kim nie chciałabym spać w jednym mieszkaniu - jak zacisnę pasa, przeżyję.
Kolejne sześć godzin spędzam nad tłumaczeniami. Udaje mi się uwinąć i skończyć dwa zlecenia, które od razu wysyłam. Wstaję, przeciągam się i krzywię, gdy plecy mi nieprzyjemnie strzelają. Czas się poruszać.
Parę minut później biegnę już ulicą w stronę centrum i parku, jednak omijając szemrane okolice, przez które prowadzi tam najkrótsza droga, stwierdzam, że wolę dziś biegać nad wodą, i skręcam w stronę portu. Przemysł rybny Devalls nigdy nie był zbyt potężną gałęzią lokalnej gospodarki, nijak to jednak nie wpływa na intensywną woń ryb, jaka spowija okolice przetwórni przy porcie. Kutry, załadowane rybami, ociężale wracają z połowu. Mijam nieco zapuszczony teren i wbiegam na nabrzeże turystyczne. Na długim, betonowym chodniku tuż nad wodą puszczam się sprintem. Dwieście metrów dalej zwalniam do truchtu i skręcam na jeden z licznych pomostów, przy których zacumowane są prywatne jachty. Drewniana konstrukcja kołysze się pod ciężarem moich kroków i gdy siadam na końcu, aby złapać oddech i trochę się porozciągać, unoszę się i opadam z nią na kilkanaście cali. Jest przyjemnie; powiew od oceanu niesie świeże powietrze do miasta, chylące się ku zachodowi słońce rzuca ciepłe światło na otoczenie. Oddycham głęboko, czując przyjemne zmęczenie w całym ciele. Podnoszę się i ruszam biegiem z powrotem do domu, tym razem inną trasą, wiodącą bliżej centrum. Sapię jak miech kowalski, pędząc ulicami, na które wylegają ludzie spragnieni wieczornej rozrywki. Ktoś za mną gwiżdże; wystawiam w tamtym kierunku środkowy palec i biegnę dalej, ciesząc się szumem krwi w uszach. Dźwięki nocnego życia miasta zabarwiają świat przed moimi oczami na ciemne fiolety z przebłyskami cyjanu i ochry.
Muszę zwolnić na moment, gdy z drzwi jakiegoś lokalu przede mną wysypuje się grupa roześmianych ludzi, ewidentnie wstawionych, pomimo, że noc jeszcze młoda. Popychają się nawzajem i przerzucają dowcipami. Kiedy próbuję ich ominąć, jeden z nich wpada na młodego mężczyznę idącego z naprzeciwka i rozsypuje zawartość teczki, którą tamten niósł; słyszę przekleństwo pod jego adresem, po czym sprawca oddala się spiesznie, ponaglając swoich towarzyszy.
- Cóż za kultura - burczę do siebie, odwracając się, by ruszyć w swoją stronę. Stopą potrącam pędzel, który w zamieszaniu potoczył się pod moje nogi. Przez moment patrzę na narzędzie, skupiona na burych plamach zmieszanych farb na okuciu, zanim powracam do rzeczywistości i podnoszę je.
- Proszę. Jeszcze jeden pędzel upadł - zwracam się do czarnowłosego artysty, który dotąd zbierał swoją własność, ignorując świat wokół - Przykro mi, że banda ochlapusów uprzykrzyła ci wieczór.
<cont'd>
No comments:
Post a Comment