Friday, December 5

Dzień (mniej) dobry.

publikuję nagromadzone szkice, żeby udawać, że blog żyje, a ja coś piszę od czasu do czasu.

Życie ma szczególny posmak w przededniu zimy, gdy co kilka dni z permanentnie zasnutego szarością nieba spada zamarzający deszcz lub śnieg, który nie potrafi zakryć poszarzałego listopadem świata i topnieje, tworząc bure kałuże w dziurach na drodze. Nienawidziła tego posmaku z całego serca, wstając na zajęcia zanim słońce mogło na dobre rozjaśnić mroki kiepsko przespanej nocy i pijąc kawę zamiast śniadania. Nienawidziła go, naciągając dwie pary skarpet przed wyjściem z łóżka, i mimo to czując chłód bijący ze starej, trzeszczącej podłogi, której nie chciało jej się wytrzeć od dwóch tygodni.
Kiedy  któregoś poranka obudziła się przy stole kuchennym, zesztywniała z zimna i niezdolna się wyprostować przez ból pleców spowodowany snem w nienaturalnej pozycji i nieprzygotowana do testu, na który próbowała się uczyć, nim zasnęła z głową na notatkach, w końcu przyznała sama przed sobą, że popełniła błąd, wyjeżdżając na pół roku do Aarhus. Ociężale zebrała rozrzucone kartki papieru, krzywiąc się, gdy jej kręgosłup strzelił przy schylaniu się. Rozejrzała się apatycznie po pokoju. We wczesnoporannym półmroku sterta nieumytych naczyń, wymięta ścierka na uchwycie drzwiczek piekarnika i rozdarte opakowanie po warzywach na patelnię, które smętnie leżało na blacie kuchennym od wczorajszego obiadu, wyglądały jeszcze bardziej żałośnie niż zazwyczaj. Reszta pomieszczenia, umeblowana zawalonym papierem stołem, dwoma krzesłami, taboretem na trzech nogach, kanapą w poplamionym obiciu i stolikiem pod telewizor bez telewizora, nie prezentowała się lepiej. Smętna atmosfera i ziąb, typowy dla starych budynków bez izolacji i ze szwankującym systemem grzewczym, przepełniły dziewczynę rozpaczliwą niechęcią do życia.
  - Smolić to chujstwo - oznajmiła kanapie płaczliwym głosem. Własny ton sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej. Niedbałym ruchem rzuciła zebrane kartki na stół, potarła policzek, na którym leżała, i powłócząc nogami udała się do ciasnej łazienki. Krótki, ale ciepły prysznic nieznacznie poprawił jej nastrój, nie na tyle jednak, żeby czuła się na siłach opuścić nieduże mieszkanko i stawić czoła pogodzie i zajęciom na uczelni. Tego dnia zaczynały się od ćwiczeń z kultury brytyjskiej z nielubianym przez nikogo doktorem, którego absolutny brak zdolności zainteresowania studentów tematem równy był jedynie rozdmuchanemu poczuciu własnego geniuszu. Plan dnia osładzał jedynie wykład o szesnastej, historia Anglii, prowadzony przez wiekową panią profesor o tak zaraźliwym entuzjazmie do każdego wykładanego przedmiotu, że gdyby chciała, potrafiłaby swoich słuchaczy rozmiłować w sztuce szydełkowania. Dziewczyna uznała, że przed trzecią nie ma się po co ruszać z łóżka, i wprost z kabiny prysznicowej pokicała pod kołdrę, wycierając się w biegu, na szybko. Kilka minut minęło, zanim przestała się trząść pod puchatą pierzyną i odważyła się sięgnąć po porzuconego pod stolikiem nocnym laptopa.

(cdn? kiedyś)

writeworld prompt

http://writeworld.tumblr.com/post/94152326850
Cisza zalegała nad światem niczym całun. Popiół pokrywał ziemię kilkucalową, bezbarwną warstwą, grzebiąc wspomnienia desperacji, brawury i heroizmu w zapomnieniu.
Jedyna żywa istota na starym polu bitwy tkwiła w miejscu nieruchomo. Ukryta w cieniu miękkiego kaptura twarz oszpecona była bliznami po poparzeniach na policzkach. Młoda kobieta w lekkiej, pokrytej warstwą sadzy zbroi wyglądała niczym posąg.
Wysoko nad jej głową samotny kruk zaskrzeczał z pogardą. W tym miejscu nie było nic. Nawet padlinożercy dawno opuścili to pustkowie, ciągnąc za innymi wojnami, żerując na trupach innych poległych bohaterów, których imiona dopiero zaczynały zacierać się w pamięci żywych. Ptak uderzył skrzydłami, spiesząc do innych krain, gdzie życie i walka toczyły się zwyczajnym dla świata, chaotycznym rytmem. Wraz z nim odleciał wiatr, również przepełniony wstrętem do tego miejsca.
Pozostała sama, zakłócając ciszę swoim oddechem. Jedynie w jej umyśle rozlegał się jednostajny chór wrzasków agonii, dobywających się z niezliczonych gardeł wojowników ginących w niewyobrażalnym, bezlitosnym inferno. W jej objęciach. Kilka uderzeń serca lub kilka eonów później już tylko huk płomieni niósł się na wiele mil we wszystkie strony, znacząc stos pogrzebowy tysięcy istnień. Miejsce manifestacji ifrita.
Nie pamiętała życia przed momentem, gdy ogień przejął jej ciało i umysł i uczynił swoim awatarem. Wszystko, co pozostało z jej człowieczeństwa, to na wpół świadomy cień osoby, którą niegdyś była, niezdolny przejąć kontroli nad dominującym obecnie w jej ciele bytem. Cień, który przez długi czas po opętaniu był tak przerażony, że niemal się zatracił w szaleństwie. Gdy jednak żar pierwszego pogorzeliska ostygł i powietrze przestało nad nim wibrować, ucichł również wściekły żywioł, który nią zawładnął. Strach zastąpiły tęsknota za nieznanym wspomnieniem i niepokój, które przywiodły ją tutaj.
Pomału, okruch po okruchu, wracała świadomość. Umysł kobiety budził się niczym z głębokiego snu. Nie znał już jednak sformułowanej myśli, zdominowany pierwotną, żyjącą emocjami świadomością ifrita. Dwie osobowości - ludzka i ognista - z wolna poznawały się nawzajem. Rozum i instynkt, fundamentalnie różne, zajęły równe miejsca jednym ciele.
Wokół cisza pozostawała niezakłócona.
W odległych miejscach ogień zapewniał bezpieczeństwo i ogrzewał. Palił i zabijał. Ifrit obserwował ludzi z płomieni, które wykorzystywali do tak różnych celów. Człowiek słuchał ifrita i pojmował swoje człowieczeństwo na nowo. Niestali i okrutni, zdolni jednak do miłości i dobra. Zmienni i gwałtowni jak ogień. Słabi w odosobnieniu, potężni jako masy. Jednostki potrafiące podporządkować sobie armie.
Człowiek zadumał się nad swoją różnorodnością. Ifrit żarzył się. Radowało go obracanie w pył życia, jednak widział w człowieku energię, która go fascynowała. Nawet z popiołów, istoty, jedną z których zawładnął, potrafiły się podnieść i z dziwną determinacją budować życie od nowa.
(...?)