publikuję nagromadzone szkice, żeby udawać, że blog żyje, a ja coś piszę od czasu do czasu.
Życie ma szczególny posmak w przededniu zimy, gdy co kilka dni z permanentnie zasnutego szarością nieba spada zamarzający deszcz lub śnieg, który nie potrafi zakryć poszarzałego listopadem świata i topnieje, tworząc bure kałuże w dziurach na drodze. Nienawidziła tego posmaku z całego serca, wstając na zajęcia zanim słońce mogło na dobre rozjaśnić mroki kiepsko przespanej nocy i pijąc kawę zamiast śniadania. Nienawidziła go, naciągając dwie pary skarpet przed wyjściem z łóżka, i mimo to czując chłód bijący ze starej, trzeszczącej podłogi, której nie chciało jej się wytrzeć od dwóch tygodni.
Kiedy któregoś poranka obudziła się przy stole kuchennym, zesztywniała z zimna i niezdolna się wyprostować przez ból pleców spowodowany snem w nienaturalnej pozycji i nieprzygotowana do testu, na który próbowała się uczyć, nim zasnęła z głową na notatkach, w końcu przyznała sama przed sobą, że popełniła błąd, wyjeżdżając na pół roku do Aarhus. Ociężale zebrała rozrzucone kartki papieru, krzywiąc się, gdy jej kręgosłup strzelił przy schylaniu się. Rozejrzała się apatycznie po pokoju. We wczesnoporannym półmroku sterta nieumytych naczyń, wymięta ścierka na uchwycie drzwiczek piekarnika i rozdarte opakowanie po warzywach na patelnię, które smętnie leżało na blacie kuchennym od wczorajszego obiadu, wyglądały jeszcze bardziej żałośnie niż zazwyczaj. Reszta pomieszczenia, umeblowana zawalonym papierem stołem, dwoma krzesłami, taboretem na trzech nogach, kanapą w poplamionym obiciu i stolikiem pod telewizor bez telewizora, nie prezentowała się lepiej. Smętna atmosfera i ziąb, typowy dla starych budynków bez izolacji i ze szwankującym systemem grzewczym, przepełniły dziewczynę rozpaczliwą niechęcią do życia.
- Smolić to chujstwo - oznajmiła kanapie płaczliwym głosem. Własny ton sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej. Niedbałym ruchem rzuciła zebrane kartki na stół, potarła policzek, na którym leżała, i powłócząc nogami udała się do ciasnej łazienki. Krótki, ale ciepły prysznic nieznacznie poprawił jej nastrój, nie na tyle jednak, żeby czuła się na siłach opuścić nieduże mieszkanko i stawić czoła pogodzie i zajęciom na uczelni. Tego dnia zaczynały się od ćwiczeń z kultury brytyjskiej z nielubianym przez nikogo doktorem, którego absolutny brak zdolności zainteresowania studentów tematem równy był jedynie rozdmuchanemu poczuciu własnego geniuszu. Plan dnia osładzał jedynie wykład o szesnastej, historia Anglii, prowadzony przez wiekową panią profesor o tak zaraźliwym entuzjazmie do każdego wykładanego przedmiotu, że gdyby chciała, potrafiłaby swoich słuchaczy rozmiłować w sztuce szydełkowania. Dziewczyna uznała, że przed trzecią nie ma się po co ruszać z łóżka, i wprost z kabiny prysznicowej pokicała pod kołdrę, wycierając się w biegu, na szybko. Kilka minut minęło, zanim przestała się trząść pod puchatą pierzyną i odważyła się sięgnąć po porzuconego pod stolikiem nocnym laptopa.
(cdn? kiedyś)
Życie ma szczególny posmak w przededniu zimy, gdy co kilka dni z permanentnie zasnutego szarością nieba spada zamarzający deszcz lub śnieg, który nie potrafi zakryć poszarzałego listopadem świata i topnieje, tworząc bure kałuże w dziurach na drodze. Nienawidziła tego posmaku z całego serca, wstając na zajęcia zanim słońce mogło na dobre rozjaśnić mroki kiepsko przespanej nocy i pijąc kawę zamiast śniadania. Nienawidziła go, naciągając dwie pary skarpet przed wyjściem z łóżka, i mimo to czując chłód bijący ze starej, trzeszczącej podłogi, której nie chciało jej się wytrzeć od dwóch tygodni.
Kiedy któregoś poranka obudziła się przy stole kuchennym, zesztywniała z zimna i niezdolna się wyprostować przez ból pleców spowodowany snem w nienaturalnej pozycji i nieprzygotowana do testu, na który próbowała się uczyć, nim zasnęła z głową na notatkach, w końcu przyznała sama przed sobą, że popełniła błąd, wyjeżdżając na pół roku do Aarhus. Ociężale zebrała rozrzucone kartki papieru, krzywiąc się, gdy jej kręgosłup strzelił przy schylaniu się. Rozejrzała się apatycznie po pokoju. We wczesnoporannym półmroku sterta nieumytych naczyń, wymięta ścierka na uchwycie drzwiczek piekarnika i rozdarte opakowanie po warzywach na patelnię, które smętnie leżało na blacie kuchennym od wczorajszego obiadu, wyglądały jeszcze bardziej żałośnie niż zazwyczaj. Reszta pomieszczenia, umeblowana zawalonym papierem stołem, dwoma krzesłami, taboretem na trzech nogach, kanapą w poplamionym obiciu i stolikiem pod telewizor bez telewizora, nie prezentowała się lepiej. Smętna atmosfera i ziąb, typowy dla starych budynków bez izolacji i ze szwankującym systemem grzewczym, przepełniły dziewczynę rozpaczliwą niechęcią do życia.
- Smolić to chujstwo - oznajmiła kanapie płaczliwym głosem. Własny ton sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej. Niedbałym ruchem rzuciła zebrane kartki na stół, potarła policzek, na którym leżała, i powłócząc nogami udała się do ciasnej łazienki. Krótki, ale ciepły prysznic nieznacznie poprawił jej nastrój, nie na tyle jednak, żeby czuła się na siłach opuścić nieduże mieszkanko i stawić czoła pogodzie i zajęciom na uczelni. Tego dnia zaczynały się od ćwiczeń z kultury brytyjskiej z nielubianym przez nikogo doktorem, którego absolutny brak zdolności zainteresowania studentów tematem równy był jedynie rozdmuchanemu poczuciu własnego geniuszu. Plan dnia osładzał jedynie wykład o szesnastej, historia Anglii, prowadzony przez wiekową panią profesor o tak zaraźliwym entuzjazmie do każdego wykładanego przedmiotu, że gdyby chciała, potrafiłaby swoich słuchaczy rozmiłować w sztuce szydełkowania. Dziewczyna uznała, że przed trzecią nie ma się po co ruszać z łóżka, i wprost z kabiny prysznicowej pokicała pod kołdrę, wycierając się w biegu, na szybko. Kilka minut minęło, zanim przestała się trząść pod puchatą pierzyną i odważyła się sięgnąć po porzuconego pod stolikiem nocnym laptopa.
(cdn? kiedyś)