Tuesday, August 20

Life is easier where the walls are red

   Something I concocted when half asleep two nights ago, fantasizing about meeting Woodkid, thus the title, from his Brooklyn - listen below. Can be read as rps with Yoann Lemoine as the male or as a standalone piece of complete and utter bullshit fiction.
   I'm actually deeply dissatisfied with this piece, the style and language a far cry from what I'd like it to be, but I don't dislike it enough to trash it and forget I ever offended my hard drive with this document. Here's to hoping that if few years' time I'll be able to get back to it and write it properly, with language actually reflecting the fragile, contemplative atmosphere of the scene I originally imagined. Also, I don't know shit about Brooklyn other than what I gathered from the aforementioned song, Frances Ha and all those hipster!AU fanfics about Marvel's characters. //le shrug
   word count: ~2600



   Whether it was still night or the wee hours of day already, he was too tired and just tipsy enough not to care; huddled into his expensive wool coat under the huge black umbrella, he walked hastily down the oddly desolate Brooklyn streets, his gaze cast firmly to the sidewalk under his feet and the rim of his hat blocking the view of anything else. Water slowly soaked through his sneakers, cool spots against his toes urging him to walk more quickly to the cool loneliness of his flat several blocks away. He ought to catch some sleep before setting to work; he's been up for longer than he cares to count, running errands in the morning, working through the day on the latest commission and then letting himself be invited to an impromptu party that extended far longer than anyone anticipated; well past the hour the nightlife usually ebbed, last of the clubgoers drunkenly giving up on trying to find company for the night. The weather reflected his mood, the heavy rain beating steady rhythm against the ground for long enough that it became inconsequential white noise, too familiar and indifferently persistent to be inspiring, though he always found rain to be refreshing; his creativity drying up, losing vitality in long stretches of sunny days. Perhaps he was just tired, having been up for twenty hours, but the whole last month felt devoid of inspiration.

Sunday, August 18

Revelation in the Light of Day

Aaand the last of the chapters I have. From now on, this AU is on a kind of hiatus because even though I know where I'm going with it (more or less), I can't seem to get down to writing; not with the six or so things I have started.
Word count: ~2400
previous chapter: [x]
(Yes, title ripped from Florence+the Machine because I love them to bits, especially after the concert they gave last Saturday that I had the gargantuan luck of seeing.♥)

   Morning comes all too early, sharp rays of sun cutting through the cool air of the flat. Magnus blinks, slowly straightening his aching neck, vertebrae popping into place and stiff muscles stretching painfully. He shivers, feeling cold in his sleepwear – a wife beater and shorts – save for the place where Chris’ head rests in his lap. His hand is still twined in the blonde hair, dirty and tangled around his fingers.
   An annoyed huff makes him snap his head up to Margaret standing there in front of them with arms crossed and an expression of worry mixed with exasperation on her tired face. Magnus’ heart jumps.

Saturday, August 17

Taste of Iron

Continuation of The Coffee was Almond Flavoured. Here comes the dark stuff. And the spn!AU I promised. whoever doesn't like their characters bleeding and in pain every now and then is obvs too good a person to be a writer right? right
word count: ~2,100

   Over the past few months, Magnus has grown used to Chris’ more-or-less regular disappearances. Although he insists, the blonde refuses to find a proper work, claiming to be content to survive on whatever he gains from the odd jobs he does around the city. It’s not that Magnus can’t afford supporting both of them, but bored Chris grows restless, and restless Chris is quite a bother, moping around and trying to find anything to do until Magnus kicks him out of the apartment to fiddle with his ancient bus (‘Honestly Chris, this thing rides on good will and my prayers, get yourself a proper car.’).
   What these odd jobs involve, no one knows, but sometimes Chris comes back bruised or otherwise injured, with clothes dirty and/or torn, which puts a bit of a weight on the girls’ water bill as they picked up the custom of washing his working clothes immediately after he returns home. His trips usually don’t take more than four days, depending on how far he goes and what he is asked to do. Never, however, has he been gone for nearly two weeks in a row without letting them know what takes him so long, or making no contact at all. In such turn of events, Friday afternoon sees Blair and Margaret setting off to find the wayward oaf. If it weren’t for the urgent investigation Magnus is involved in, he would go with them. In the end, he is left with the keys to their apartment and a promise that they will come back by Sunday evening with either Chris or word of him.

The Coffee was Almond Flavoured

To nie jest żadne sensowne AU, bo wplotłam dwie OC (które są bezwstydnym wklejaniem siebie w akcję, marysuizm poziom 150), postać z serialu i prawdziwą osobę w świat zapożyczony z jeszcze innego serialu. Tak więc mamy Wallanderowego Magnusa Martinssona, Chrisa Hemswortha w (niewyjawionym jeszcze) świecie z Supernatural.
  Napisałam ten tekst jakieś półtora roku temu, bo tak mnie naszło. Mniej więcej w tym samym czasie moja anglistka powiedziała nam o konkursie Day by Day szkoły językowej Glossa, polegającym na napisaniu fragmentu z pamiętnika po angielsku, więc stwierdziłam - nada się; powykrawałam najbardziej slashowe kawałki (głównie dlatego, że organizator narzucił limit długości 9000 znaków, który zdrowo przekroczyłam w oryginalnej wersji - chętnie bym zostawiła większe elementy homoromansu), zmieniłam kilka imion i wysłałam. Konsekwencją była pierwsza nagroda, co tylko dowodzi, że albo w konkursie uczestniczyli sami grafomani, albo jury miało kiepski gust.

Thursday, August 15

Dzień dobry.

Budzi ją światło wpadające pod kątem przez niedociągnięte zasłony i zabarwia wnętrze powiek na jaskrawy pomarańcz. Przewraca się na drugi bok i zasłania twarz przedramieniem, ostrożnie otwierając oczy gdy powieki trą nieprzyjemnie o przesuszone spojówki; wyciąga na wpół zaschnięte śpiochy z kącików i przełyka gorzki smak w ustach. Jest ósma trzydzieści rano i nie ma żadnego powodu, by się ruszyć z łóżka, jednak potrzeba umycia zębów i odlania się przeważa ciężkość kończyn niechętnych, by się podnieść. Szurając bosymi stopami po starym drewnie i omijając porzucone na ziemi ciuchy, dociera do ciasnej łazienki, gdzie obok kabiny prysznicowej jest zaledwie dość miejsca na kibel, umywalkę wielkości talerza stołowego i pralkę ładowaną od góry, na której siada, szorując zęby na wpół skoordynowanymi ruchami i garbiąc się jak gargulec, by zmieścić się pod bojlerem. Niewidzącym wzrokiem wpatruje się w swoje odbicie w lustrze na szafce nad umywalką. Dawno niepodcinane, ciemnobure włosy są splątane po niespokojnym śnie; oczy, może szare, czasami niebieskie, czasami zielone, prawe zawsze szerzej otwarte od lewego, są półprzymknięte, patrząc na klaustrofobiczne wnętrze przez zaskakująco gęste rzęsy, posklejane snem. Wypluwa pianę i płucze usta, czując, jak przesuszone wargi pękają, i nabiera gorącej wody w dłonie, by na chwilę je w niej zanurzyć. Ostre pieczenie ją otrzeźwia; wytrzymuje ból, aż mija, po czym nakłada na usta warstwę wazeliny. Tłusta maść łagodzi nieprzyjemną suchość. 
Pół godziny później siedzi przy swoim rozchybotanym stole, siorbiąc bez entuzjazmu kawę rozpuszczalną z kubka, z którego wypłukała resztę herbaty z poprzedniego wieczora (o ile nie był to już świt; chyba słyszała sąsiada z góry targającego swój rower w dół starą klatką schodową, by zdążyć na poranną zmianę w szpitalu). Nie ma chęci zrobić sobie śniadania; ma ochotę ukryć się pod kołdrą i nie wychodzić, póki ktoś nie przyjdzie zająć się życiem za nią. Przypomina sobie jednak, że łóżko, od kiedy się z niego wygrzebała, zdążyło ostygnąć, i że nie ma w nim nikogo, kto by ogrzał pościel i objął ją, gdy wśliźnie się ukraść jeszcze kilka minut nieróbstwa z poranka przed kolejnym identycznym dniem. I że nie będzie nikogo przez resztę roku. Przykry reality check sprawia, że impulsywnie podnosi laptopa z podłogi i otwiera go, bębniąc niecierpliwie palcami w touchpad, podczas gdy maszyna uruchamia się w swoim niespiesznym tempie. Gdy tylko skype nawiązuje połączenie, natychmiast otwiera okienko ostatnio aktywnego czatu.
zelaznaannie (niedostępny)
Przez chwilę wpatruje się w zapis wczorajszej konwersacji, modląc się po cichu, by Aneta włączyła komunikator. Nagle program rozdzwania się. Annie dzwoni. Odbiera natychmiast.
 - Cześć frajerze, co robisz tak wcześnie? Myślałam że nie ruszasz się z wyra wcześniej niż na kwadrans przed wykładami!
Uśmiech na jej twarzy rozciąga pęknięcia na jej wargach, ale prawie nie zauważa pieczenia, słysząc znajomy głos zniekształcony przez mikrofon. Słabej jakości przekaz wideo ukazuje znajomą twarz w nowej oprawie.
 - Ufarbowałaś się, wieśniaku, czemu nic nie mówiłaś wczoraj? I miałaś z tym na mnie czekać, Brutusie. Mikołaj cię na to namówił?
Aneta wybucha śmiechem.
 - Nie piekl się tak, to peruka. - na dowód chwyta grzywkę i unosi do góry wraz z fragmentem czepka, spod którego wystają jej naturalne, ciemne włosy. - Właśnie przyszła. Będę robić cosplay Clouda, dasz wiarę? Spotkałam laskę, która mi obiecała że pomoże z propsami, w weekendy będę jeździć do domu i szyć z mamą, kupiła sobie maszynę do szycia - choć żadna z nas nie potrafi jej obsłużyć - i mam nadzieję że na PGA będzie gotowy, a jak nie to na Pyrkon, albo jakikolwiek inny konwent, jak nie gamerski czy fantastyczny to akurat z FF mogę iść nawet na mangowy, otaku się też poznają, no nie? W końcu produkcja japońska, jak by nie było -
 - Hej, hej, zwolnij trochę. Weź oddech. - monologów Anety brakowało jej jak dobrej kawy i wygodnej wanny. - To super, chcę zdjęcia z każdej przymiarki. 
 - Jasna sprawa. A ty masz dziś w końcu zagadać do tego Szweda o którym mi nadajesz od miesiąca, jasne? Włącz swój nerdowski urok, załóż hipsterki i uczesz się, na miłość Boską, wyglądasz jak mop do zbierania pajęczyn z kątów.
 - Ciebie też miło widzieć - burczy, ale uśmiech wciąż tkwi na jej ustach. - A okulary noszę codziennie, bo nie mają moich soczewek u lokalnego optyka, i jak dotąd nie podziałały.
 - Dobrze by ci też zrobiło wyspać się parę razy w tygodniu, nawet w okularach podkowy pod oczami wyglądają niezbyt przyjemnie, wiesz? I znowu ci usta pękają, za mało wody pijesz. - twarz Anety znika z ekranu, gdy pochyla się do własnego monitora by przyjrzeć się wideo. 
 - Dobrze, mamo kwoko, będę pamiętać. - pociąga łyk ze swojego kubka.
 - Kawa, herbata i alkohol się nie liczą, wiesz o tym!
Przewraca oczami.
 - Nie mam z kim pić, jestem trzeźwa od dwóch tygodni. Moje szczyny są czystsze niż Fiji.
 - Fuuj, zły argument. - machająca z odrazą dłoń Anety na ekranie ukazuje się w formie jasnych smug przesłaniających drugą rękę, którą teatralnie zakrywa twarz. - Kto cię nauczył tak mówić? 
Śmieje się, szczerze, ale z nutą smutku.
 - Chętnie wróciłabym pod twój zbawienny wpływ, Żelazna, ale wiesz że zostaję tu do końca stycznia.
 - Też za tobą tęsknię. - na twarzy w okienku komunikatora pojawia się ciepły uśmiech. Gładzi go delikatnie palcami; jej opuszki zostawiają ślad na monitorze.
 - Przynajmniej masz Mikołaja. Nie wywalili cię jeszcze z mieszkania za wasze nieprzespane noce?
 - Zamknij się, nie jesteś moją przyzwoitką! - piszczy Aneta, markując cios na kamerkę.
 - Ależ jestem, od kiedy masz nasze łóżko na wyłączność wykorzystujecie to bez umiaru, przyznaj się.
 - Tośka ci powiedziała? - twarz Anety przybiera niemal zawstydzony wyraz, zdradza ją jednak uśmiech kota z Cheshire.
 - Wiedziałam! - przybija sama sobie piątkę. - Nie musiała, właśnie się przyznałaś.
 - Ugh, nienawidzę cię, wredna szmato.
 - Ja ciebie też kocham. Pozdrów M. I Tośkę z Karolą.
 - Jak nie zapomnę - uśmiecha się Aneta. Odwraca się w stronę drzwi; ktoś ją woła. - Dobra, bejb, muszę spadać. Mike nas podrzuca na wydział. Nie spóźnij się na swoje wykłady.
 - Dobrze cię widzieć - powtarza, tym razem bez sarkazmu. - Pogadamy wieczorem?
 - It's a date, skarbie. - Aneta ściąga perukę i puszcza oczko do kamerki. - No lecę, trzymaj się.
 - Ty też - odpowiada ciemnemu ekranowi z komunikatem połączenie zakończone. Z westchnieniem zamyka komputer, uśmiechając się do siebie. Dzień rozpoczął się znacznie lepiej, niż się na to zapowiadało kwadrans wcześniej.